Okruchy z ambony – Wrocławianka, która wygrała niebo

2025-08-10 | autor: Diecezja Gliwicka

Żydówka, filozof, ateistka, karmelitanka, męczennica, patronka Europy, wrocławianka...

Nie wiem dlaczego, ale od dłuższego czasu chodziła za mną.

Czułem Jej oddech na plecach. I tak wczoraj szczególnie wszak wspominaliśmy Ją w liturgii. Jakbym był jej coś winny...No tak moja mama urodziła się we Wrocławiu, a mój dziadek, którego nigdy nie poznałem pracował na Uniwersytecie Wrocławskim.

Był taki moment w rodzinnych rozmowach kiedy babcia, albo mama powiedziała Edyta Stein. Nic z tego nie rozumiałem...

Potem mi wyjaśniono, że nasz dziadek a ojciec mamy opowiadał, że na uczelni pracuje ,czy się uczy trudno powiedzieć taka bardzo mądra Żydówka. Podobno wszyscy o Niej mówili...Nie wiem, czy dziadek spotkał Ją kiedyś na korytarzu, czy w kancelarii...ale coś musiało się wydarzyć skoro Ją zapamiętał i o Niej opowiadał. Oni też byli tak mocno związani ze swoim Wrocławiem. Nasza Mama do końca wspominała miasto Jej młodości i chętnie do niego wracała w swoich wspomnieniach.

To było całe misterium kiedy wystarczyło tylko powiedzieć Wrocław. Jak twierdziła tam podobno jest inne powietrze niż w pozostałych częściach kraju. Kiedy mijałem to miasto zawsze musiałem przekazać pozdrowienia.

Tam także dorastała jeszcze wtedy Edyta Stein.Przeżyła różne chwile w swoim życiu. Widzimy jak rosła w Niej wiara. Jak mocno poprzez wstąpienie do zakonu związała się z Chrystusem. Tak mocno ,że stała się gotowa oddać swoje własne życie. Podobno w obozie nazywano Ją aniołem, który wszystkich pocieszał i dodawał otuchy. Aż potem i tak to sobie wyobrażam w mojej wyobraźni....

To było 9 sierpnia 1942 roku. Tak bardzo świeciło wtedy letnie słońce, nic tylko żyć. Ktoś ostro szarpnął drzwiami i wpadł do obozowego bloku.

Raus! Wychodzić! padła komenda

Przyzwyczajone do nieludzkich krzyków skulone kobiety powoli opuszczały blok. Na końcu bez habitów ,ale w więziennych pasiakach siostry w życiu i zakonie Edyta i Rose Stein. Zawsze trzymały się razem. Tym razem wyczuły, że to chyba ostatnie chwile ich życia.Trzymały się za ręce tak jak w dzieciństwie kiedy biegały pod swoją wrocławską kamienicą. Czuły to ciepło i napływające łzy, których już przecież całe morze wypłakały.

Ale gdzieś tam w sercu rosło poczucie dumy ciało mogą zabić, duszy nie odbiorą, nigdy...Pan Bóg brał je wtedy obydwie za ręce i już prawie czuły Jego dłonie jak swojego ojca kiedyś w ukochanym Wrocławiu. Jeszcze sobie cicho zatęskniły..tak tak wrócą do swojego miasta, ale inaczej. Potem odarto je ze wszystkiego a Rose usłyszała jak Edyta powiedziała "Chodź Roso pójdziemy za swoim ludem". A później wtłoczono je do komory wypełnionej zatrutym powietrzem, którego do tej pory nie znały.

I po krzykach rozpaczy zrobiło się zupełnie cicho. Otwarto drzwi i grupa więźniów wynosiła nagie ciała. Wrzucono je do dołu wysypanego wapnem. Dzisiaj prawdziwe relikwie.Nic to... duszy i godności im nikt nie zabrał. Wygrały niebo!"

Święta Tereso Benedykto i Roso módlcie się za moją parafię, moją Mamę i dziadków. A jak będziemy we Wrocławiu to pozdrowimy... wszak na zawsze pozostaniesz Wrocławianką.

Ja niestety mam tylko 50% ale i tak się cieszę z tego....jakoś mi teraz lżej...

 

mg

Zdjęcie mam z czeskiej strony, bo jakoś mi tak najbardziej odpowiadało. Módlcie się za Jej wstawiennictwem. Przyjdzie i pomoże.

Powrót do listy