Chciałbym bardzo serdecznie pogratulować diecezji gliwickiej i jej Pasterzowi, księdzu biskupowi Sławomirowi tego Kongresu Eucharystycznego, który od kilku już tygodni trwa w diecezji. Dziękuję też za zaproszenie mnie do udziału w nim. Patrząc na inne nazwiska kongresowych gości, wielkich ludzi Kościoła, którzy tu już byli, lub jeszcze będą, czuję się jak karzeł pośród olbrzymów. Postaram się jednak wnieść swój skromny wkład w ten Kongres.
Mam też nadzieję, że już są widoczne jego pierwsze owoce, a następne z pewnością się pojawią. Oby one dotyczyły przede wszystkim wzrostu znaczenia jakie dajemy Eucharystii w naszym codziennym życiu.
Najpełniej powiedział o nim sam Chrystus w słynnej mowie, zapisanej przez św. Jana (por. J 6 22-71). Znamy jej kontekst: oto za Chrystusem idą wielkie tłumy, bo właśnie dokonał cudownego rozmnożenia chleba i ryb. Nakarmił tysiące (por. J 6,1-14). Ludzie chcą więc obwołać go królem (por. J 6,15). Jak dobrze byłoby mieć takiego króla, który karmi za darmo. Nie trzeba pracować, nie trzeba się wysilać. Ludzie biegną za Chrystusem, nie pozwalając Mu pobyć samemu (por. J 6, 21). Idą za Nim do Kafarnaum. I właśnie tam nasz Pan wygłasza słynną mowę. Mówi wprost: szukacie mnie nie ze względu na mnie, ale ze względu na siebie, ze względu na wasz doczesny głód i wasze przyziemne potrzeby. To wszystko jednak przeminie, zginie, podobnie jak chleb i ryby, które spożyliście. Jest jednak inny chleb, jest inne życie, wieczne. Dam wam więc ten inny chleb, który zaspokoi ten wasz inny głód. I konkluduje: „Ja jest chlebem życia. Kto do Mnie przychodzi, nigdy nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy nie będzie pragnąć” (J 6,35).
Tym chlebem jest Eucharystia. Jezus mówi wprost, że życie Boże, siła, której potrzebuje nasza dusza by żyć, jest zawarta w tym chlebie. W Eucharystii. Tak, jak nasze ciało, gdy przestaniemy mu dostarczać pokarmu bardzo szybko osłabnie, a w końcu całkowicie umrze, nie będąc w stanie spełnić powierzonych mu funkcji, tak samo dzieje się z naszym życiem duchowym. Bez Eucharystii ono zanika.
Kościół to przyjmuje i przejmuje. Wie, że otrzymał Eucharystię nie jako jeden z wielu cennych darów Pana, ale jako dar najcenniejszy, ponieważ jest to nie tylko dar samego Chrystusa, ale dar „z samego Chrystusa”; dar z Jego własnej osoby. Eucharystia to sam Chrystus stale obecny wśród nas! Gdy Kościół sprawuje Eucharystię, sam Chrystus dokonuje w niej dzieła naszego odkupienia. Jak przypomniała Konstytucja o liturgii ostatniego soboru: „Eucharystia uobecnia mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, jest sakramentem Jego uwielbienia i miłosierdzia, znakiem jedności, węzłem miłości, ucztą paschalną, w której dusza napełnia się łaską, otrzymując zadatek przyszłej chwały” (por. KL, 47).
Boże życie znajduje się par excellence w Eucharystii. Tomasz z Akwinu powiedział, że inne sakramenty zawierają „virtus Christi” (moc Chrystusa), a Eucharystia zawiera „ipse Christus” (samego Chrystusa). Ostatecznie tym, czego pragnie nasza dusza jest osoba Chrystusa, Jego Ciało i Krew. Jak powiedziałem: bez regularnego posilania się tym pokarmem dusza zacznie słabnąć, aż do całkowitego wyczerpania.
Sposób obecności Chrystusa pod postaciami eucharystycznymi jest wyjątkowy. Jak mówi Katechizm, w Najświętszym Sakramencie Eucharystii "są zawarte prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie Ciało i Krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus" (KKK 1374).
Istotnie, Chrystus będąc obecny w Eucharystii, pozostaje w tajemniczy sposób pośród nas jako Ten, który nas umiłował i wydał za nas samego siebie. Pozostaje obecny pod znakami, które wyrażają i komunikują tę miłość (por. KKK 1380).
Dlaczego tak wielu katolików czuje się dziś zagubionych? Czy nie dlatego, że zdecydowana większość z nich nie przychodzi na mszę św., nie korzysta z sakramentów, a zwłaszcza nie przyjmuje komunii św.? Skąd więc mają mieć siłę? Skąd mają mieć życie?
Chciałbym dzisiaj zastanowić się z wami nad dwiema sprawami. Po pierwsze nad wiarą w Eucharystię, a potem nad tym jak ważne jest odpowiednie jej przeżywanie.
Pierwszy krok to wiara! Zanim zrobimy następne, musimy wykonać ten, czyli zapytać samych siebie: „czy wierzę naprawdę, że Jezus Chrystus jest obecny w białej hostii wznoszonej nade mną przez kapłana? Czy wierzę, że spożywając komunię świętą, przyjmuję ten sam Chleb, o którym Jezus mówił Żydom, Chleb, który jest pokarmem z nieba (por J. 6, 41-59).
Na skutek trudnej katechezy o Eucharystii, o Chlebie Życia, wygłoszonej w Kafarnaum, tłum odchodzi od Chrystusa. Tłum bowiem chciał jedynie chleba doczesnego. Wiecznego już nie chce. Pan jednak nie modyfikuje swojego nauczania, nie odwołuje tego, co powiedział, tylko po to by zyskać popleczników, by zyskać przychylność tłumu. Tak robią światowi przywódcy. Tak, czasem niestety robią także niektórzy ludzie Kościoła. Chrystus pyta Apostołów: „czy i wy chcecie odejść?” (J 6,67). I wówczas Piotr robi jedną z piękniejszych rzeczy w swoim życiu. Idzie na przekór tłumowi. Tłum oddala się od Chrystusa, a Piotr przybliża się do Chrystusa mówiąc: „Panie, do kogóż pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6,69).
To jest gest, którego w każdym czasie potrzebuje Kościół. Wtedy Kościół jest prawdziwie Chrystusowy, kiedy umie tak powiedzieć; przeciwstawić się większości i ponad nią postawić zaufanie Słowu Bożemu, także wtedy, gdy ono jest trudne. Jeśli tego nie robi, wówczas Kościół jest w prawdziwym kryzysie.
To dotyczy także każdego z nas w Kościele i to dotyczy także naszej wiary w Eucharystię. Czy - wbrew temu, że większość opuszcza dziś w niej swój udział - umiem zrobić coś przeciwnego? Pójść pod prąd. Tylko to i aż to!
Nigdy nie „wytłumaczymy” sobie i innym Mszy świętej. Owszem, teologia, zwłaszcza nauka św. Tomasza z Akwinu, próbuje nam nieco pomóc w przyjęciu tajemnicy prawdziwej i rzeczywistej obecności Jezusa Chrystusa w Eucharystii. Dobrze, żebyśmy tę naukę sobie przypominali, ostatecznie jednak eucharystyczna obecność Chrystusa zawsze pozostanie cudem i tajemnicą, co przypomina celebrans, tuż po konsekracji, kiedy wypowiada uroczyście słowa: „Oto wielka tajemnica wiary”.
Kościół, naśladując Piotra z Kafarnaum, tej wiary zawsze strzegł, wyznawał ją i praktykował.
W Didache, który jest jakby pierwszym Katechizmem Kościoła, czytamy: „W Dniu Pana, w niedzielę gromadźcie się razem, by łamać chleb i składać dziękczynienie, a wyznawajcie ponadto wasze grzechy, aby ofiara wasza była czysta”.
W aktach męczenników z Kartaginy przeczytamy: „Roku Pańskiego 304, w Kartaginie, trzydziestu dziewięciu chrześcijan wraz ze swym kapłanem stanęło przed sądem. Pochwycono ich w Abitynii, miejscowości obok Kartaginy zgromadzonych na Eucharystii w domu Oktawiusza Feliksa. Proces zakończył się męczeństwem całej wspólnoty (...). Prokonsul zwrócił się do właściciela domu: „Dlaczego ich przyjąłeś?” „To są moi bracia i siostry”. Sędzia kontynuował: „powinieneś ich powstrzymać”. „Nie mogłem – padła odpowiedź: my chrześcijanie nie możemy żyć bez Eucharystii...”.
A potem mamy mnóstwo świadectw męczeństwa, w tym o młodym rzymskim chłopcu Tarsycjuszu (III wiek), który został poproszony, by zaniósł komunię więźniom, co było zakazane. Gdy wyszedł z katakumb, gdzie odprawiano mszę św., grupa niechrześcijan zaatakowała go żądając, by wydał Ciało Chrystusa. Gdy nie chciał, został zasieczony kijami na śmierć. Według akt męczenników: „nie znaleziono przy nim nawet śladu sakramentu Chrystusa; ani w jego rękach, ani w ubraniu. Chrześcijanie zabrali ciało męczennika i pochowali je z uszanowaniem w katakumbach św. Kaliksta”.
On i wielu innych oddawało życie, bo wierzyli, że trzymają w rękach prawdziwe Ciało Chrystusa i kielich z prawdziwą Jego Krwią, czyli z życiodajnym napojem i życiodajnym pokarmem. „Kto ten chleb spożywa i pije z tego kielicha, ma życie wieczne” (J 6,58).
Jednocześnie też Kościół od początku musiał się mierzyć z niewiarą w rzeczywistą obecność Pana w sakramencie Eucharystii. Św. Ignacy Antiocheński już w II wieku wołał, że „są ludzie, którzy wstrzymują się od Eucharystii i od modlitwy, albowiem nie uznają, że Eucharystia jest Ciałem naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, Ciałem, które cierpiało za nasze grzechy, Ciałem, które Ojciec w swej dobroci wskrzesił”.
A Święty Ireneusz pyta „jak się przekonają, że chleb, nad którym czynimy dziękczynienie jest Ciałem ich Pana i że kielich jest Jego krwią, jeśli nie przyjmują, że Jezus Chrystus, jest Synem Stwórcy świata, to znaczy jego Słowem?”.
Nikogo nie da się zmusić do wiary w ogóle, w tym także do wiary w rzeczywistą obecność Pana w tym sakramencie. Jak każdy akt wiary jest ona wynikiem łaski Bożej i wolnej odpowiedzi człowieka, który stając wobec tajemnicy i przyjmując Słowo Boże, powie, „tak, to jest prawda. Wierzę, że tu naprawdę jest Pan”! A potem powie za św. Tomaszem z Akwinu:
„Zbliżam się w pokorze i niskości swej,
Wielbię Twój majestat, skryty w Hostii tej,
Tobie dziś w ofierze serce daję swe,
O, utwierdzaj w wierze, Jezu, dzieci Twe.
Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak,
Kto się im poddaje, temu wiary brak,
Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę,
Że w postaci chleba utaiłeś się(…).
Jak niewierny Tomasz twych nie szukam ran,
Lecz wyznaję z wiarą, żeś mój Bóg i Pan,
Pomóż wierze mojej, Jezu, łaską swą,
Ożyw mą nadzieję, rozpal miłość mą”.
Wiara w Eucharystię nie ma oczywiście nic wspólnego z uczuciami. Często daje się słyszeć narzekania katolików w stylu: „niczego nie czuję na mszy, nudzę się, niczego nie doświadczam. Wolę się pomodlić w domu, lub w lesie, tam przynajmniej czuję, że Pan Bóg jest ze mną…”.
Tymczasem Słowo Boże nie mówi, że błogosławieni, są ci którzy coś czują, ale ci, którzy wierzą (por. J, 20,29). Gdy Chrystus mówił w Kafarnaum, że da nam prawdziwe Ciało na pokarm, Piotr i inni Apostołowie, prawdopodobnie niczego specjalnego nie odczuwali, poza zmęczeniem, a jednak wierzyli, że Chrystus mówi prawdę, dlatego postanowili przy Nim pozostać (por. J 6, 53-69).
Jest więc różnica pomiędzy osobistą, prywatną modlitwą katolika, choćby najgłębszą, a Eucharystią. Owszem, modlitwa jest niezbędna w codziennym życiu wiary, ale choćby nie wiadomo jak była gorliwa nie spowoduje przecież, że chleb stanie się Chrystusem. Tymczasem moc Ducha Świętego, przyzywanego przez kapłana, sprawującego Eucharystię, sprawia, że w kilka ziaren pszenicy, złączonych w białą hostię, wstępuje żywy Bóg!
Nigdy nie przestanę Panu Bogu dziękować za łaskę wiary w obecność Chrystusa w sakramencie Eucharystii, co w moim życiu związane było z przyjęciem sakramentu bierzmowania. To właśnie wtedy, po raz pierwszy wyznałem z przekonaniem: „to jest prawda”.
Mimo wielu trudności, które w swoim życiu wiary przeżywałem i pewnie będę przeżywał do końca mojego życia, tamto młodzieńcze przekonanie, że „tu jest prawda”, że patrząc na kawałek chleba i smakując chleb, patrzę i spożywam prawdziwe Ciało Pana do dziś we mnie pozostało. Rzadko kiedy odczuwam tu jakieś szczególne wzruszenie. Ono jednak nie jest mi potrzebne, a nawet – w pewnych sytuacjach – uznałbym je za szkodliwe.
Jest w Ewangelii piękna scena opisana między innymi przez św. Łukasza (por. Łk 8, 40-48), kiedy do Jezusa podchodzi z tłumu pewna kobieta, chora od dwunastu lat na krwotok, staje z tyłu i dotyka frędzli jego płaszcza. Nie ma śmiałości, by podejść z przodu i dotknąć samego Chrystusa. Wzruszony Chrystus, poznając, że w tłumie, który zewsząd go naciska, jest ktoś, kto się go dotknął inaczej, mówi: „Córko, twoja wiara cię uzdrowiła, idź w pokoju” (Łk 8,48). Nie uzdrowiła jej sama obecność i nie samo dotknięcie płaszcza, ale właśnie wiara z jaką to zrobiła. Można bowiem być wielokrotnie na mszy św. i nigdy nie uwierzyć, że tu jest Pan, tak jak można całe życie iść za Nim i nigdy nie zrobić w Jego stronę jednego kroku!
Dziękujmy więc dziś za naszą wiarę w obecność Chrystusa w Eucharystii. Prośmy, by ona się powiększała, byśmy „eucharystycznie gorliwieli”. Trzeba wciąż nam powtarzać: „Panie wierzę, zaradź memu niedowiarstwu” (por. Mk 9,24).
Prośmy też za tymi, którzy nie wierzą. Bądźmy na mszy św. także w ich intencji, ofiarujmy za nich msze św. Oby prędzej, czy później, a najpóźniej w godzinie śmierci wyznali: „Jezu, ufam Tobie”. Oby, choć wtedy powiedzieli: to jest prawda!
„O Boże mój, wierzę w Ciebie, uwielbiam Ciebie,
ufam Tobie i miłuję Ciebie.
Proszę Cię o przebaczenie dla tych, którzy w Ciebie nie wierzą,
Ciebie nie uwielbiają, nie ufają Tobie i Ciebie nie miłują”.
To oczywiście modlitwa Anioła Pokoju z Fatimy.
„Naucz się dziwić w kościele,
– a to ks. J. Twardowski –
Że hostia najświętsza tak mała
Że w dłonie by ją schowała
Najniższa dziewczynka w bieli
A rzesza przed nią upada
Rozpłacze się spowiada
Że chłopcy z językami czarnymi od jagód
Na złość babciom wlatują półnago
W kościoła drzwiach uchylonych
Milkną jak gawrony
Bo ich kościół zadziwia powagą”.
I jeszcze zdanie, jedno z moich ulubionych św. Mikołaja Kabazylasa: "Chleb Życia przeobraża i przekształca w siebie tego, który Go spożywa. Dzięki Boskiej Liturgii człowiek ma możliwość uczestnictwa w Eucharystii, która pozwala mu żyć nie życiem doczesnym, krótkim i przemijającym, lecz życiem wiecznym, nieskończonym i doskonałym. Bóg jest milszy od najlepszego przyjaciela, o wiele bardziej sprawiedliwy niż najlepszy władca, oddany bardziej niż najlepszy ojciec, jest częścią każdego z nas o wiele bardziej niż każdy z naszych członków, niezbędny nam bardziej niż nasze własne serce".
I to jest dobra chwila, byśmy przeszli do drugiej sprawy, czyli przeżywania mszy św. co wynika oczywiście z wiary. Prawo wiary, prawem modlitwy, „lex credendi, lex orandi”. Jak wierzę, tak się modlę. Chodzi mi tu i o dyspozycję tak wewnętrzną, jak i zewnętrzną.
W jednym i drugim ma nam pomóc wspomniana przed chwilą liturgia.
Niektórzy akcentują jedynie obiektywną obecność Chrystusa w Eucharystii. Według ich opinii wystarczy nam pewność, że Chrystus jest tak samo obecny w uroczystej, na przykład całonocnej paschalnej Eucharystii sprawowanej na Drodze Neokatechumenalnej, jak i podczas krótkiej cichej mszy świętej, którą ksiądz celebruje dwadzieścia minut. To oczywiście prawda, że Chrystus jest tak samo obecny, ale jednocześnie, to właśnie sposób sprawowania i przeżywania mszy świętej wyraża i wzmacnia naszą wiarę, lub jej nie wyraża i ją osłabia. Otwiera nas na tę obecność Chrystusa, lub nie.
Od jakości naszego przeżycia, podobnie jak od „jakości” sprawowania mszy św., od jej piękna i formy, nie zależy oczywiście obiektywna obecność Zbawiciela, która jest stała, ale zależy otwartość naszego serca, nasza skrucha i pokora, a także świadomość Bożej obecności. Sprawowanie mszy św. i to jak w niej uczestniczymy jest także ważnym elementem ewangelizacji. Ono jest już głoszeniem obecności Chrystusa w tym sakramencie.
Inna opinia, którą można uznać za pseudomistyczną głosi, że im sprawowanie Eucharystii jest skromniejsze, tym bardziej może rosnąć nasza wiara. Mówiąc inaczej: im gorzej, tym lepiej. Również i tu jest to prawda jedynie pozorna i cząstkowa, gdyż – inaczej - mogłoby to prowadzić do absurdu, np. im nudniejsze kazanie, tym lepsze, im schola bardziej fałszuje, tym lepiej. Z faktu, że Bóg może działać także przez słabość i wady człowieka, nie można wysnuć pochopnie wniosku, że jest to zasadnicze działanie Boga, a troska o piękno i godność liturgii nie ma znaczenia.
Terapeutyczną moc Eucharystii można przyrównać do promieni słońca, dzięki którym rosną rośliny. Podobnie uzdrowienie wewnętrzne następuje przez długie nasycanie się Bożą obecnością i Bożym słowem podczas pięknie sprawowanej liturgii.
Jest w Ewangelii piękna scena (por. Łk 7,36-50), gdy do Chrystusa podchodzi kobieta, grzesznica, pada przed Jego stopami, namaszcza je olejkiem z alabastrowego flakonika i wyciera swoimi włosami. Na to oburza się faryzeusz, który Chrystusa zaprosił. Wątpi, że Jezus jest Bogiem, bo przecież wtedy by wiedział „co to za jedna i jaka jest ta kobieta” (Łk 7,39). Wówczas Pan mówi piękne zdanie: „Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje” (Łk 7,47). Kobieta odważyła się na ten śmiały i hojny gest, ponieważ doświadczyła miłości Chrystusa i na tę miłość odpowiada swoją wspaniałomyślnością. Dała więcej niż potrzeba, co zauważył sam Chrystus, podczas, gdy faryzeusz, zimny i skoncentrowany na sobie, nie dał nawet tego co potrzeba. „Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi” (Łk 7, 44-46).
Tak może być i z nami. Nasza hojność wyrażana wobec Chrystusa także w liturgii albo jest wynikiem doświadczonej miłości ze strony Pana i pragnieniem, by choć trochę na nią odpowiedzieć, albo nie.
Jesteśmy rozrzutni w kochaniu, bo jesteśmy kochani. Albo jesteśmy skąpi i sknerzy, bo nie wpuszczamy miłości Chrystusa do swojego serca. Pełno w nas wtedy kalkulacji i rachowania.
Chyba nie tylko ja będąc klerykiem, spotykałem się ze zdumieniem najbliższych, którzy nie mogli się nadziwić, że Seminarium trwa tak długo. „Po co?” – pytała moja ciotka? „Czy żeby się nauczyć mszy świętej, trzeba aż tylu lat?”. W tym, może trochę naiwnym, myśleniu prostych ludzi, jest jednak ukryta znakomita głęboka prawda, że ksiądz wtedy może być dojrzałym księdzem, a świecki katolik, wtedy będzie dojrzałym katolikiem, kiedy się nauczy mszy świętej. I rzecz jasna, nie chodzi tylko o to, by nauczył się czytać mszalne rubryki (na to by wystarczyło jedno popołudnie), nauczyć się mszy świętej, to coraz bardziej jednoczyć się z Misterium Chrystusa, to przyjmować i przejmować postawy Chrystusa, upodabniać się do Chrystusa „naszego Niebieskiego wzoru” .
To bardzo dotyczy nas księży, bo w pewnym stopniu od nas zależy sposób przeżycia mszy świętej powierzonego nam ludu.
W Liście na Wielki Czwartek, Dominicae Cenae, z 1980 roku, a więc z samego początku swojego pontyfikatu, św. Jan Paweł II, którego dziesiątą rocznicę kanonizacji obchodzimy w tych dniach prosi księży, by odpowiednio sprawowali mszę św. Ksiądz - jak pisze papież - zostaje "wciągnięty i wprowadzony" w najściślejsze sacrum. Sprawuje tajemniczą władzę nad Ciałem Chrystusa. Wola, ręce i słowa księdza stają się bezpośrednim narzędziem Chrystusa. "Trzeba więc, abyśmy wszyscy, którzy jesteśmy szafarzami Eucharystii, przyjrzeli się uważnie naszym czynnościom przy ołtarzu, zwłaszcza temu, jak piastujemy w naszych rękach ów pokarm i napój, które są Ciałem i Krwią naszego Boga i Pana; jak rozdajemy Komunię świętą, jak dokonujemy puryfikacji". Wszystkie te najdrobniejsze czynności - zaznacza Papież - mają swoje znaczenie. Chodzi tu oczywiście nie o skrupulanctwo, ale o jakość naszej posługi. O to, by rzeczywiście być obecnym w tym, co się wykonuje, by czynić z miłością to wszystko, co ma związek z Ciałem Chrystusa.
Papież mówi, że my, księża, „piastujemy” Eucharystię. Jak matka piastuje niemowlę. Obchodzi się z nim bardzo delikatnie, uważnie i dbale. Ojciec święty prosi też o "prostotę i dostojeństwo" w sprawowaniu Eucharystii. Pisze, że kapłan najdojrzalej objawia się wówczas, gdy "sam siebie w tej tajemnicy jak najgłębiej ukrywa, aby ona sama jaśniała". Sposób wypowiadania słów, z pokorą i prostotą, bez pośpiechu i niecierpliwości, wprowadza zgromadzenie w stan skupienia i wyciszenia. Ksiądz nie może uważać siebie za "właściciela", który dysponuje świętym tekstem i obrzędem według własnego uznania i "nadaje mu kształt osobisty i dowolny". Mogłoby to niekiedy się wydawać efektowne, ale byłoby zdradą jego jedności z Kościołem, "która się w tym sakramencie jedności nade wszystko winna wyrażać". Obecność, uważność w liturgii, więź księdza z Chrystusem staje się widoczna w najdrobniejszych gestach księdza, nawet w wyrazie jego twarzy. Promieniuje na całe zgromadzenie. Ksiądz sprawuje tajemnicę, która przerasta nie tylko jego samego, ale w ogóle ludzkie rozumienie. I choć nie jest w stanie jej pojąć, może pozwolić, by ona go przeniknęła.
Św. Jan Paweł II zwraca uwagę także na to, że Eucharystia jest dobrem wspólnym całego Kościoła. W każdej Mszy świętej uczestniczy wszak nie tylko obecna fizycznie w danym miejscu wspólnota, ale cały Kościół, na ziemi i w niebie. Przez to kościół daje wyraz swojej jedności.
Bardzo zachęcam do lektury całego Listu św. Jana Pawła II. To będzie wspaniałe pogłębienie kongresowych przeżyć.
Ksiądz pomaga nam w przeżyciu mszy św., ale tu także potrzebny jest osobisty wysiłek każdego. To ma znaczenie, czy przyjdziemy na mszę św. przed czasem, o czasie, czy po czasie, czy włączymy się w śpiew, czy mamy intencję, w której w tej mszy św. uczestniczymy, czy odprawiamy dziękczynienie po przyjęciu komunii św. i po zakończeniu liturgii, czy dokładamy wysiłku, aby z uwagą słuchać słowa Bożego, czy jesteśmy z tym Słowem zaznajomieni jeszcze przed rozpoczęciem liturgii?
Najważniejsze jednak jest to, czy – nie mając stałej przeszkody – przyjmujemy podczas każdej mszy św. komunię św. Lepiej spowiadać się przed każdą mszą św., niż być na mszy św. i nie przyjmować komunii.
„Szczęśliwe dusze czyste, które przeżywają radość zjednoczenia z Panem w Komunii świętej” – pisał św. Proboszcz z Ars. „W niebie będą one błyszczeć jak drogocenne diamenty, będą jaśnieć blaskiem samego Boga(…). Jeśli po komunii świętej będziecie strzegli Pana w waszej duszy, długo będziecie odczuwali ów palący ogień, który skłania serce do dobra i wzbudza odrazę do zła”.
A św. Faustyna notuje w Dzienniczku: „Kiedy moje siły zaczną słabnąć, komunia święta podtrzyma mnie i doda mi mocy. Naprawdę lękam się dnia, w którym bym nie przyjęła komunii świętej. Moja dusza czerpie z niej przedziwną siłę. O Hostio żywa, światło mej duszy!”
Katechizm (por. KKK 1391nn) mówi o kilku wspaniałych owocach przyjmowanej komunii św. Są nimi:
- głębokie zjednoczenie z Chrystusem;
- głoszenie sobie nawzajem Dobrej Nowiny;
- podtrzymanie, pogłębienie i odnowienie życia łaski otrzymanego na chrzcie;
- ochrona przed grzechem. „Im bardziej uczestniczymy w życiu Chrystusa i pogłębiamy przyjaźń z Nim, tym trudniej jest nam zerwać więź z Nim przez grzech śmiertelny” (KKK 1395);
- przywrócenie utraconych sił, zwłaszcza umocnienie miłości, która słabnie w życiu codziennym;
- odnowienie, umocnienie i pogłębienie naszego wszczepienia w Kościół;
- pomoc, by dostrzec Chrystusa w bliźnich;
- mobilizacja do budowania wspólnoty z innymi.
Siostry i Bracia,
jedna komunia św. może człowieka uczynić świętym. Zawsze mnie wzruszają słowa Soboru Trydenckiego, że „nasz Zbawiciel, mając odejść z tego świata do Ojca ustanowił ten sakrament, w którym niejako wylał całe bogactwo swej miłości do ludzi. Chciał – mówi dalej sobór – aby ten sakrament przyjmowany był jako duchowy pokarm dla dusz, którym mają się karmić i umacniać, żyjąc życiem Chrystusa oraz jako środek leczniczy uwalniający nas od wykroczeń powszednich i chroniący przed grzechami śmiertelnymi. Chciał ponadto, aby ten sakrament był zadatkiem naszej przyszłej chwały i wiecznej szczęśliwości”.
Wylał całe bogactwo swej miłości dla drugich. Dał nam całą swoją miłość. Ukochał do końca. Do maksimum. Tak, że bardziej się już nie da (por. J 13,1).
A św. papież Paweł VI w encyklice Mysterium fidei pisze tak: „Pragnienie Jezusa Chrystusa i Kościoła, by wszyscy wierni chrześcijanie codziennie przystępowali do świętej uczty, ku temu w szczególności zmierza, by ze zjednoczenia z Bogiem przez sakrament czerpali siłę do opanowania namiętności, do zmywania codziennych, lekkich win i do zapobiegania cięższym grzechom, na które słabość ludzka jest narażona”.
Ci, którzy nie mogą przyjąć komunii świętej sakramentalnie, z powodu skomplikowanej sytuacji życiowej, niech się nie załamują. W czasie, gdy jest ona rozdzielana, módlcie się: „Panie Jezu, proszę Cię pomóż mi iść drogą wiary w mojej obecnej sytuacji. Umocnij to, co we mnie dobre, pomóż pokutować za to co złe. Kochaj mnie, jak i ja kocham ciebie”. Na pewno doświadczycie wielkiej pomocy Pana.
Na koniec módlmy się wspólnie:
„Przed tak wielkim Sakramentem
Upadajmy wszyscy wraz,
Niech przed Nowym Testamentem
Starych praw ustąpi czas.
Co dla zmysłów niepojęte,
Niech dopełni wiara w nas.
Bogu Ojcu i Synowi
Hołd po wszystkie nieśmy dni.
niech podaje wiek wiekowi
Hymn triumfu, dzięki, czci.
A równemu im Duchowi
Niechaj wieczna chwała brzmi”.
Posłuchaj na YouTube tutaj - kliknij.
Bracia i siostry,
przejmujące jest zdanie Chrystusa, które przed chwilą usłyszeliśmy: „A o cokolwiek prosić będziecie w imię Moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię Moje, ja to spełnię” (J 14,14).
Pan prosi nas, byśmy Go prosili. Jeśli będziemy to czynić „w imię Jego”, to znaczy zjednoczeni z Nim i pełni wiary, mamy pewność, że Bóg naszą prośbę spełni. Czy to znaczy, że Pan zawsze odpowie na nasze prośby dokładnie tak, jak będą one sformułowane? Nie! Stanie się tak tylko wtedy, gdy będzie to służyć naszemu ostatecznemu dobru. Właśnie na tym polega owo „w imię Moje”. Inaczej Bóg byłby jak kelner, któremu przekazujemy nasze zamówienie, z niecierpliwością oczekując na jego realizację. Jeśli się opóźnia, jesteśmy nerwowi, jeśli nam nie smakuje, składamy zażalenie, nie dajemy napiwku i solidnie przyrzekamy, że jesteśmy w tym lokalu ostatni już raz.
Bóg nie jest kelnerem. Możemy Go prosić o to, co chcemy, ale wiara każe nam przyjąć to, czego potrzebujemy. Modlitwa nie polega na tym, że nie mogąc osiągnąć jakiegoś dobra, prosimy Boga, by wydłużył nam rękę, byśmy dali radę wziąć to, na co mamy ochotę, lecz polega na tym, że wkładamy naszą małą dłoń w wielką dłoń Boga i z ufnością pozwalamy, aby przekierował ją na takie dobra, o których On wie, że są naprawdę nam potrzebne.
My, prosząc o co chcemy widzimy tylko część; jesteśmy jak wędrowiec idący we mgle, który przed sobą spostrzega jedynie kawałek drogi. Bóg widzi całość, widzi także cel naszej drogi i wie, że dając nam czasem wprost to, co my uważamy za dobre, przyczyniłby się do naszej zguby, bo ostatecznego celu nigdy byśmy nie osiągnęli.
Tak więc Pan prosi nas o ufną modlitwę, która zbuduje lub pogłębi więź miłości, będzie też wyznaniem naszej wiary, że to On jest wszechmogący, a nie my.
Najwspanialszą modlitwą jest oczywiście msza św. To tu przychodzimy z naszymi prośbami. I dobrze. Prośbami są najczęściej zamawiane intencje, w których polecamy Panu nas samych i naszych bliźnich, żyjących i zmarłych, a także sprawy całego świata i Kościoła. „Prosimy”, „Ciebie prosimy”, jakże często słowa te padają podczas mszy świętej. Ileż jest w niej prośby i to prośby zanoszonej w łączności z Chrystusem.
W tej prośbie, jak powiedział św. Jan Paweł II wyraża się nasza „miłość do ludzi pragnąca największego dobra dla każdego z nich”. A Benedykt XVI dodawał, że „modlitwa prośby wypływa z miłości do Boga i do człowieka”. Z miłości do Boga, bo kocham Boga i dlatego się w ogóle modlę i z miłości do człowieka, bo kocham człowieka i dlatego modlę się za niego. Czasami mówimy: już nic nie mogę zrobić, najwyżej się pomodlić. A przecież modlitwa to nie jest coś ostatniego, co możemy zrobić, ale coś pierwszego!
Katechizm powie, że modlitwa prośby bardzo nas przybliża do modlitwy Jezusa. „To On jest jedynym wstawiającym się u Ojca za wszystkich ludzi, a w szczególności za grzeszników” (KKK 2634), a także, że „wstawianie się za innymi, prośba o coś dla innych, jest - od czasu Abrahama - czymś właściwym dla serca pozostającego w harmonii z miłosierdziem Bożym” (KKK 2635).
Pamiętamy niezwykłą scenę kiedy Bóg zamierzający zniszczyć Sodomę rozmawia z Abrahamem, a ten prosi Boga, by ze względu na sprawiedliwych, żyjących w tym mieście, zaniechał zniszczenia (por. Rdz 18,22-30). Niech sprawiedliwi – argumentuje Abraham – nie cierpią z powodu niesprawiedliwych, lecz niech niesprawiedliwi skorzystają z obecności sprawiedliwych. I jest ten przepiękny targ między Abrahamem, a Bogiem. A jeśli znajdzie się „tam” – mówi Abraham. „Tam”. Może w tej chorej rzeczywistości jest coś zdrowego? Może wśród grzeszników są ludzie święci? Niestety, nie znalazło się ich „tam” dostatecznie dużo, by mogli uratować miasto. Nie było dziesięciu.
I co robi Bóg w pełni czasów (por. Ga 4,4)? Posyła swego Jednorodzonego Syna, aby była pewność, że na ziemi znajdzie się choć jeden Sprawiedliwy. Bóg sam staje się Sprawiedliwym, aby można było się kogoś uchwycić, jak tonący chwyta się rzuconego mu koła. I dziś możemy wołać za mieszkańcami współczesnej Sodomy i Gomory, za miastami popsutymi, za ludźmi popsutymi przez grzech, za sobą nawzajem: możemy wołać do Boga, powołując się na Chrystusa: „Panie, jest Sprawiedliwy: nie zniszcz ziemi, nie zniszcz żadnego człowieka, choć na to sprawiedliwie zasługuje przez swój grzech i nieprawość życia. Nie zniszcz mnie”! To msza św. każda jedna, jest takim przejmującym wołaniem.
„Obejmijcie modlitwą dusze w czyśćcu – mówił św. Jan Paweł II w sanktuarium fatimskim na Krzeptówkach – oraz ludzi, którzy odeszli od miłości Boga, zrywając z Nim przymierze zawarte na chrzcie świętym. Módlcie się wytrwale o łaskę nawrócenia dla nich (…). Proście z wiarą, aby ludzie poznali i uznali jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego On posłał, Jezusa Chrystusa”.
Oczywiście możemy nie doczekać się widocznych owoców naszej modlitwy. Może wcale nie wygląda na to, by ktoś, o nawrócenie kogo modlisz się już od lat, w intencji którego ofiarowujesz tyle komunii i mszy św., chciał zwrócić się do Boga. Przeciwnie: obraża Go jeszcze bardziej: żyje bez sakramentów, trwa w grzechu, bluźni, może nawet umrze nie pojednany z Bogiem. Tak, nie zauważysz owoców swojej modlitwy, ale to nie znaczy, że ona była bez sensu. Bóg pokaże ci te owoce po drugiej stronie wieczności i zrozumiesz, że nie ma modlitw niewysłuchanych!
Ale też bardzo was zachęcam, bracia i siostry, także i do tego, byśmy pamiętali, że każda msza św. jest nie tylko modlitwą prośby, ale także modlitwą dziękczynienia, a nade wszystko modlitwą uwielbienia.
W modlitwie prośby stawiamy siebie i swoje sprawy jakby na pierwszym miejscu polecając je Bogu, prosząc Go o ich wysłuchanie. W modlitwie przebłagania przepraszamy Boga za dokonane złe czyny, zaniedbania, lenistwo itp. Tu też więc jest człowiek ze swoimi sprawami jakby w centrum modlitwy. Nawet modlitwa dziękczynienia, piękna z charakteru sama w sobie, uwzględnia Boże dobrodziejstwa, które ktoś od Niego otrzymał. Dopiero modlitwa uwielbienia w pierwszym rzędzie ma na myśli samego Boga; Jego wielkość, wszechmoc i wszelkie inne przymioty. Wielbię Boga dla Niego samego. Można więc modlitwę uwielbienia nazwać modlitwą bezinteresowną, gdy tymczasem w innych rodzajach modlitwy jest zawsze zawarty jakiś "interes" modlącego się człowieka.
To wcale nie degraduje tamtych rodzajów modlitwy, dobrze jednak, gdyby nie były one jedynymi, dobrze gdy nasza modlitwa podczas mszy św. wznosi się na coraz wyższy poziom, staje coraz doskonalsza. Ostatecznie przecież Bóg zna nasze potrzeby, pragnie naszego dobra, wystarczy więc, gdy zamiast Go o nich informować po prostu oddamy Mu najgłębszą cześć i chwałę.
„Eucharystia – mówi Katechizm, jest także ofiarą uwielbienia, przez którą Kościół głosi chwałę Boga w imieniu całego stworzenia. Ofiara uwielbienia jest możliwa jedynie przez Chrystusa, który jednoczy wiernych ze swą osobą oraz ze swoim uwielbieniem i wstawiennictwem. W ten sposób ofiara uwielbienia jest składana Ojcu przez Chrystusa i z Chrystusem, by mogła być w Nim przyjęta” (KKK 1361).
Dla Kościoła pierwszych wieków było to oczywiste. Znamy dobrze fragment z Didache, czyli najstarszego Katechizmu Kościoła, który to fragment śpiewamy zresztą często jako pieśń dziękczynną po przyjęciu komunii św:
„Dziękujemy Ci, Ojcze nasz, za święty winny szczep Dawida, Sługi Twego, Który nam poznać dałeś przez Jezusa, sługę Swego.
Tobie chwała na wieki”.
Następnie za łamany chleb:
„Dziękujemy Ci, Ojcze nasz, za życie i za wiedzę,
Którą nam poznać dałeś przez Jezusa, Sługę Swego.
Tobie chwała na wieki (…).
Ty, Panie wszechmocny, stworzyłeś wszystko dla Imienia Twego,
Pokój i napój dałeś ludziom na pożywienie, aby Ci dziękowano,
Nam zaś darowałeś pokarm duchowy oraz napój i życie wieczne,
Przez Jezusa, sługę Swego.
Przede wszystkim jednak dziękujemy Ci, że jesteś wszechmocny.
Tobie chwała na wieki”.
Podobnie najstarszy zachowany tekst mszalnej modlitwy eucharystycznej oddaje chwałę Bożemu Imieniu, kończąc się słowami: „Z powodu Twojej pomocy zawsze nam okazywanej i z powodu łask Twoich, przynosimy Ci Boże, hymny, chwałę, wyznanie i adorację, teraz i zawsze i na wieki wieków”.
Uwielbienie Boga przeplatające się z dziękczynieniem stało się stałym elementem wszystkich liturgii mszy świętej Kościołów chrześcijańskich.
Tak mamy przecież do dzisiaj. Na początku liturgii eucharystycznej, podczas składania darów z chleba i wina, ksiądz powtarza słowa pochodzące z liturgii żydowskiej: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata”, które są prostym uwielbieniem Boga w Jego niezwykłej hojności.
A prefacja, która przychodzi zaraz potem to jedno wielkie dziękczynienie i uwielbienie Boga, podkreślające jego wielkość, dobroć i hojność wobec ludzi. Prefacja kończy się śpiewem "Święty", który przypomina nam, że niebo i ziemia pełne są chwały Bożej, a cała Modlitwa Eucharystyczna kończy się doksologią („doxa” to po grecku „chwała”), która jest uwieńczeniem czci oddawanej całej Trójcy Świętej: „Przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie, Tobie, Boże, Ojcze wszechmogący, w jedności Ducha Świętego wszelka cześć i chwała, przez wszystkie wieki”.
Bracia i siostry,
gdy świadomie i z wiarą będziemy przeżywać te momenty w liturgii eucharystycznej nasze serca napełnią się niewypowiedzianą radością. Celebrowanie Bożych tajemnic, czyli stawanie wobec przeogromnej dobroci i hojności Boga, będzie czymś wyjątkowym. Uwielbianie Boga, tak pięknie wyrażane w formie liturgicznych modlitw, zanurzy nas w Nim samym, a przez to doprowadzi do naszej przemiany, którą św. Atanazy nazywał przebóstwieniem.
Przypuszczam, że wielu z nas zna przepiękną modlitwę Anioła Pokoju z Fatimy: „O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Cię, ufam Tobie i kocham Cię (…). I dalej: O Przenajświętsza Trójco, Ojcze, Synu i Duchu Święty, w najgłębszej pokorze uwielbiam Cię i ofiaruję Ci Przenajdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Jezusa Chrystusa, obecne na wszystkich ołtarzach świata, jako wynagrodzenie za zniewagi, świętokradztwa i obojętności, jakimi On sam jest obrażany”.
Tę modlitwę w skrócie fatimskie dzieci powtarzały podczas pierwszego objawienia w maju 1917 roku, mówiąc: „O Trójco Przenajświętsza, uwielbiam Cię mój Boże, kocham Cię w Najświętszym Sakramencie…”
Bracia i siostry,
proszę się nie martwić, że to chyba nie dla nas, a dla świętych. Proszę nie mówić, że to „za wysokie progi na moje nogi”. Wcale nie.
Tak naprawdę modlitwa uwielbienia jest najprostszą z modlitw. Żeby ona była możliwa, trzeba po prostu kochać Boga. Ktoś, kto nie kocha Boga, kto, nie widzi w Nim dobrego Ojca, nie będzie Go wielbił. Będzie stawał przed Bogiem jak niewolnik jak najemnik, albo jak skazaniec.
Pęknie mówi Katechizm o modlitwie uwielbienia, że jest ona „modlitwą dziecka Bożego, grzesznika, któremu przebaczono, który zgadza się na przyjęcie miłości jaką jest kochany i chce na nią odpowiedzieć, jeszcze bardziej kochając” (KKK 2712).
Jeżeli jestem grzesznikiem, który wie, że mu przebaczono, jeżeli zgadzam się na to, by Bóg mnie kochał i chcę, w odpowiedzi, kochać Go bardziej, to jestem zdolny do modlitwy uwielbienia.
W innym punkcie Katechizmu przeczytamy, że ta modlitwa jest jakby nieustannym poszukiwaniem Chrystusa. „Jest on poszukiwany w czystej wierze, w tej wierze, która sprawia nasze narodzenie z Niego i życie w Nim” (KKK 2709).
Do głębokiej modlitwy uwielbienia zdolne były proste dzieci z Fatimy i zdolny był do niej ów prosty wieśniak z parafii św. Jana Vianney’a. On, spotkany przez swego proboszcza w wiejskim kościele w Ars gdy wpatrywał się w Najświętszy Sakrament, został zapytany: co robi, i odpowiedział: nic! Nic nie robię. Patrzę na Jezusa, a On na mnie.
Jeśli tak jest, to znaczy, że do takiej modlitwy zdolny jest każda i każdy z nas. Przyjść, patrzeć, niczego nie chcieć, o nic nie prosić, za nic nie dziękować, nawet nie przepraszać. Po prostu patrzeć na siebie z miłością i w miłości. „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14,8), prosi dziś Apostoł Filip. „Kto mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9).
Bracia i siostry,
próbujmy w ten sposób. To oczyści i uzdrowi nasze serce. Modlitwa uwielbienia wewnętrznie nas uspokoi. Pozwoli nam zobaczyć cel naszego życia i jego całość.
Nasze życie tak często jest przecież rozporoszone. Jesteśmy jak robotnicy na budowie, którzy pracują od rana do wieczora, biegają, harują, pocą się. Zapomnieli tylko o architekcie. Nie wiedzą więc co budują, po co, dla czego, dlaczego, i dla kogo. Za młodu tracimy zdrowie, by zyskać pieniądze, na starość tracimy pieniądze, by odzyskać zdrowie. I szybciej, i szybciej, i szybciej. Ona ma, ja muszę mieć, on był, ja muszę być, oni są, my musimy być! Zwariowane, szalone życie. Modlitwa uwielbienia nas uspokaja.
Św. Jan od Krzyża powie w swoim słynnym tekście: „By dojść do posiadania wszystkiego, nie chciej posiadać czegoś w niczym. By dojść do tego byś był wszystkim, nie chciej być czymś w niczym”. Czemu często gonimy za niczym? Czemu często chcemy być czymś w niczym?
Właśnie to jest modlitwa uwielbienia. I po to jest. Przystanąć, aby zobaczyć całość, cel i sens. Przystanąć, aby z większą bystrością oddzielić coś od niczego i by już teraz, choć częściowo dołączyć do tego wielkiego chóru, który jest w niebie i który powtarza bez końca jak mówi Księga Apokalipsy: „Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen” (Ap 7,12.
Bracia i siostry,
jesteśmy szczęśliwi, że mając mszę św., mamy tak wspaniałą sposobność do tak wspaniałej modlitwy, najbardziej wzniosłej. Modlitwy prośby, przebłagania, dziękczynienia, a nade wszystko modlitwy uwielbienia. Wzniosłość tej modlitwy polega przede wszystkim na tym, że mamy pewność, że zanosimy ją do Boga „w imię Chrystusa”. Jest to więc modlitwa nie tylko wzniosła, ale i skuteczna. Chrystus w czasie każdej mszy św. modli się z nami, w nas, o nas i za nas. On – jak pisał papież Benedykt XVI – jest „podporą naszej modlitwy”. Korzystajmy z tej podpory jak najczęściej i jak najwierniej.
Na koniec króciuteńka modlitwa uwielbienia ku czci Trójcy Przenajświętszej, którą nie tylko lubię, ale którą często odmawiam podczas dziękczynienia po przyjęciu komunii świętej. Polecam. „Przyjdź Panie Jezu, Amen. Przyjdź Duchu Święty. Amen. Prowadźcie mnie do Ojca. Amen”. Jedna ręka do Pana Jezusa, druga do Ducha Świętego. Jak dziecko.
„Przyjdź Panie Jezu. Amen. Przyjdź Duchu Święty. Amen. Prowadźcie mnie do Ojca. Amen”.